sobota, 28 kwietnia 2018

RPGowy rozwój.

Szanowni!

Jakiś czas temu w Internetach rozegrała się pasjonująca dyskusja w wielu odsłonach. Spór przygasał w jednym miejscu, by po chwili wybuchnąć gdzie indziej. Chodzi o nasz, jako erpegowców, rozwój. Temat, jak widzimy, emocjonujący. Ba, ja sam gdzieś tam w wir dyskusji wskoczyłem, bo gdy słyszę, że dbałość o rozwój cechuje MG od storytellingu, natomiast turlacze grający for fun mogą sobie, co najwyżej, rozwinąć rolkę wiadomego papieru w łazience, to mi się źle robi. Unoszę się. Na koń wsiadam, za szablę chwytam, wspinam się w strzemionach, skrzydłami łopocę i rzucam się błotem na Facebooku. Ale jak się już nagadam, to lubię sobie zebrać wnioski - na zimno i na spokojnie.

Zadkochron – disclaimer – piszę o tym, co działa i co nie działa u mnie. Jeżeli u Ciebie działa coś innego, to bomba. Fajnie. A nawet napisz o tym w komentarzu.

Wersja TL:DR znajduje się w podsumowaniu - ja wiem, że piszę kobyły.

Co najważniejsze:
Rozwój nie jest obowiązkowy.
Wyobraźmy sobie taką sytuację – gracie sobie w miłym gronie, sesje też sprawiają Wam masę satysfakcji. Może są zabawowe, może poważne z łzą w oku – co kto lubi. Ale udane. Nikt nie czuje niedosytu, nikogo nie rozpiera potrzeba robienia czegoś innego, lub tego samego, ale inaczej.
W tej sytuacji nie ma co się spinać. W końcu rozwój dla samego li rozwoju nie jest wartością. Ma on bowiem sens tylko wtedy, gdy podnosi satysfakcję, jaką czerpiemy z erpegowania.
Czyli grasz sobie ze znajomymi, jest git i nie czujesz, by czegokolwiek brakowało  – to doskonale, do tego właśnie erpegi wynaleziono, kontynuuj to co robisz. Dobrze Ci idzie.

Ale załóżmy, że czujesz potrzebę zmian. Co ćwiczyć?
Ha – Internet rad jest pełen, patenty są przeróżne - pozwoliłem sobie ułożyć je w kolejności od tych, które ja uważam za najmniej istotne, do tych, które uważam za rzeczy najcięższego kalibru. I odnieść się do każdej w prostych, żołnierskich słowach.