środa, 7 września 2016

Miesiąc z erpegiem,

Kochani!

Mamy (a w zasadzie mieliśmy, bo właśnie się skończył), po raz kolejny zresztą już, RPG a Day. Fajnie.
Tylko tematy w tym roku są… fajne. Niektóre. Tak z połowa.

Słuchajcie – część z tegorocznych zagadnień nie jest, moim zdaniem rzecz jasna, przesadnie interesująca – o ile opinia każdego z Was nt. tego jaki system uważacie za trudny do nauki, lecz warty by go poznawać jest dla mnie intrygująca i cenna (bo zawsze można się czegoś dowiedzieć lub chociaż kreatywnie nie zgodzić), to opisywanie swoich ulubionych sesji, bohaterów, scen… no jest trochę jak kwiatki z sesji.  Na wielu forach są takie tematy, lecz ich treść to zwykle nuda. Bo one są śmieszne w tamtym momencie, dla tamtych uczestników. Dlatego też oszczędzę Wam czytania jak to fajnie było grać w Wiedźmina na SWEX (a było).
Nie sądzę też, byście chcieli czytać o mojej postaci.

Przyjąłem zasadę, że odpowiadam an te pytania, na które chciałbym poznać odpowiedzi w Waszym przypadku.


1. Tradycyjne kości, aplikacja, czy bezkościec?

Co do aplikacji na urządzenia mobilnej, to nie jestem fanem. Widziałem kilka i najczęściej ustalenie puli kości w programie zajmowało więcej niż wykonanie tradycyjnego rzutu. Albo tyle samo.
A skoro nie widać różnicy…

Czyli kostki klasyczne, albo ich brak.
Jestem zafiksowany na grę  wedle zasad, więc brak kostek wchodzi w grę tylko w systemach bezkostkowych – jak w Armijach Apokalipsy.

Zresztą – jeszcze tylko tego brakowało, żebym przestał lubić turlaninę na sesji.
Aha - co do kostek. Były czasy, że fascynowały mnie różne fikuśne wielościany - opalizujące, rzeźbione, tematycznie związane z poszczególnymi grami. Np. elfie kryształy przezroczyste, ale z zielonymi napisami...
Są niepraktyczne - wolę zwykłe, acz czytelne kości.

7. Który aspekt RPG miał na Ciebie największy wpływ.

Pytanie bardzo mądre, tak głębokie, że aż skoczyłem po akwalung. 
Od wielu lat pasjonuję się tym RPGiem i nie ma dnia, żebym mu nie poświęcił porcji myśli lub czynów. A jednak nie umiałbym wskazać z całą pewnością, co w tym erpegu mnie tak pociąga i co na mnie wpływa.
Czyli całokształt.

8. Podręczniki - hardcover, softcover czy wersja elektroniczna?

Wersja elektroniczna jest fajna, gdy nie wiem, czy w daną grę chcę się bawić na serio. Mogę sobie poczytać za mniejsze pieniądze i sprawdzić. Albo obczaić SRD w necie – jak ostatnio z Dungeon World. Przyznam jednak, że nieczęsto korzystam z tego rozwiązania. Zwykle raz na jakiś czas coś po prostu nabywam.

Kupując zaś bazuję zwykle na recenzjach w sieci, względnie na swojej opinii na temat wydawcy lub autora. Dlatego też najczęściej mam do czynienia z papierowym podręcznikiem. Zresztą – podczas gry jest on dla mnie wygodniejszy. Szybciej się w nim poruszam, zaś scrollowanie na tablecie zwykle mnie irytuje.
Ale, czy okładka miękka, czy też twarda?
Nie ma to dla mnie znaczenia. Kolekcjonerstwo swoją drogą, ale kupując podręcznik myślę o tym, by zagrać – to nie zawsze się udaje, ale takie są plany. Chcę po prostu mieć ten podręcznik – i to, co w nim jest. Nigdy nie zdarzył mi się zakup podręcznika o którym z góry wiedziałem, że będzie tylko zdobił regał.

Ale jeśli idzie o wygląd, to jednak jakieś swoje preferencje mam - lubię czarno – białe podręczniki. Najlepiej wtedy, gdy grafiki domyślnie były przygotowywane pod czerń i biel. Dużo takich ilustracji (chociaż nie wszystkie) było w Earthdawnie, MERPIE, oWODZie, pierwszej legendzie i tak dalej, klasycznych Deadlandach. Fajnie dzięki temu wygląda Iron Dynasty, czy dość minimalistyczne Apocalypse World.
Za to ilustracje kolorowe przerabiane na skalę szarości wyglądają słabo.
Lubię też dobrej jakości papier, jednak nie kredowy.
Nie są to, co prawda, cechy którymi bym się kierował wybierając podręcznik, ale milej mi się robi, gdy są.

9. Nie licząc samej gry, jakie są składniki idealnej sesji?

Że sparafrazuję Otisa z Asterixa i Kleopatry

„Gdybym miał powiedzieć, co cenię w RPG najbardziej, powiedziałbym, że ludzi. Ekhm… Ludzi, którzy podali mi pomocną dłoń, kiedy sobie nie radziłem, kiedy byłem sam. I co ciekawe, to właśnie przypadkowe spotkania wpływają na nasze życie. Chodzi o to, że kiedy wyznaje się pewne wartości, nawet pozornie uniwersalne, bywa, że nie znajduje się zrozumienia, które by tak rzec, które pomaga się nam rozwijać. Ja miałem szczęście, by tak rzec, ponieważ je znalazłem. I dziękuję życiu. Dziękuję mu, życie to śpiew, życie to taniec, życie to miłość. Wielu ludzi pyta mnie o to samo, ale jak ty to robisz?, skąd czerpiesz tę radość? A ja odpowiadam, że to proste, to umiłowanie życia, to właśnie ono sprawia, że dzisiaj na przykład buduję maszyny, a jutro… kto wie, dlaczego by nie, oddam się pracy społecznej i będę ot, choćby sadzić… znaczy… marchew.”

To z kim gramy nie jest bez znaczenia :)


12. W jaką grę najprawdopodobniej zagracie następną kampanię? Dlaczego?

Właśnie zaczynamy Dungeon World. Nastawiam się na jakieś 10 sesji. Dla mnie to długo. Myślę, że wyjdzie fajnie.

A następna? Gracze z którymi gram od lat mówią, że moje RPG to „Jak poznałem waszą matkę”. Że to ta następna kapania z pewnością będzie tą jedyną, bo ta aktualna…. No jest fajna, ale to jeszcze nie to. Że zanim na dobre rozkręcę się z jedną grą, to już zerkam na następną.
I zwykle tak było, ale po raz pierwszy od dawna (od czasu Savage Wewnętrznego Wroga, a to już z 5 lat)  mam tak, że prowadząc jedną grę, nie myślę o następnej.

Jasne, chciałbym zagrać W Lamentacyje Księżniczki Flejmu, czy zrobić Oelowski Sandbox w Earthdawnie, kusi Force and Destiny, mam zarąbisty pomysł na sagę o wikingach na Fate i wróciłbym do One Ringa. Ale co to będzie?
Najbardziej kuszą dwie pierwsze opcje, ale… no cóż, sandbox to lepiej by wyszedł jakby poświęcić mu większy kawał grania.
Może Wikingi? Jeden będzie miał tarczę, drugi miecz, a trzeci będzie umiał skakać. Jak w takiej starej grze na Amigę.

13. Jakie są składowe idealnej kampanii?

Pierwszą i najważniejszą składową jest, moim zdaniem, entuzjazm uczestników – jak długo wszyscy świetnie się bawią i po prostu chcą grać dalej, tak długo jest dobrze. Jednakże ten zapał może z czasem ulec osłabieniu. Z różnych powodów – a to wpadnie słabsza sesja, a to zdarzy się długi przestój między spotkaniami, a to pojawi się dziki i nieposkromiony apetyt na inną grę/stylistykę/tematykę.  

Kampania idealna to taka, której w żadnym momencie nie trzeba ciągnąć na siłę.
I jeszcze jedno – zakończenie. Wiele moich kampanii ich nie ma – bo zdechły po drodze, bo skład się posypał, bo nigdy nie była niczym więcej niż zbiorem niepowiązanych przygódek. Ale te idealne mają zakończenie.

15. Najlepsze źródło erepegowej inspiracji.

Żyję sobie na obrzeżach kultury geekowsko-nerdowskiej. Seriali lubianych w fandomie nie oglądam – ostatni który widziałem to Robin of Sherwood (ale był zarąbisty). Była jeszcze Xena – ale tam po prostu podobała mi się Renee O’Connor. Tak, wiem co się dzieje obecnie, taką Grę o Tron to możesz odtworzyć z memów i kompiliacji rozbieranych scenek.  Ale obejrzenie sezonu jakiegoś serialu to dla mnie… no to jakbym w całym wolnym czasie, przez ponad tydzień gapił się na serial. Nie mogę poświęcić tygodniowej dawki wolnego czasu.
Z fantastyką też jestem na bakier – mam kilka swoich ulubionych książek/cykli, ale to też raczej nic nowego. Podobnie zresztą komiks – z wychodzących aktualnie ogarniam tylko Usagiego.
Hobbita jeszcze nie widziałem. Przebudzenia Mocy też nie.
To już fantaziakowy analfabetyzm?
Nie jest to dla mnie źródłem dumy, ale hej – robota, rodzina, dojazdy, inne zainteresowania, questy związane z szeroko pojętym życiem – ten stan trwa od lat i przecież nie zmieni się aż do emerytury.

Dobra, ale to, że nie czytam fantastyki nie znaczy, że nie czytam wcale. Prawda? Po prostu fantastyka jest na drugim miejscu na liście priorytetów rzeczy do czytania, a czasu starcza tylko na to, co jest na pierwszym miejscu.
Dla mnie najważniejsza jest historia – mam kilka swoich ulubionych tematów, jednak jeśli idzie o całą resztę, to ślizgam się po popularnonaukowych opracowaniach dotyczących różnych okresów i zagadnień. Taki ze mnie niedzielny historyk. I w książkach szukam inspiracji – ostatnio przeczytałem „Imperium księżyca w pełni” – i zalało mnie pomysłami dotyczącymi Komanczów w Deadlands. Obecnie siedzę trochę bardziej w historii mojego pięknego miasta – i jest jej dużo więcej niż podejrzewałem – i to byłby zarąbisty pomysł. Albo na jakieś ZC – i wtedy pobawić można się w odkrywanie tajnych, nazistowskich spraw, albo na jakiś nWOD dla śmiertelników – fajne historie (chociaż samych ciekawostek to epiej szukać w Internetach, bo na książkowe publikacje w tej dziedzinie nie trafiłem).
Czyli – pomysłów na to co chcę robić szukam w tym, co już było.

19. Najlepszy sposób na opanowanie nowej gry.

Powiedziałbym, ze byłoby super, jakby wszyscy gracze ją przeczytali.
Ale dość mrzonek.
To  było moje drugie zetknięcie z RPG. Scenariusz wprowadzający własnie.

Moim zdaniem zarąbiście swoją rolę spełniają scenariusze wprowadzające, które zwyczajowo zawiera się w
przeróżnych grach. Jasne - to nie są arcydzieła, ale zwykle mają ręce, nogi i mówią jak turlać i w którym momencie. Ja wiem, że dla wielu z nas poprowadzenie gotowca to przestępstwo, ale warto się przemóc – chyba nigdy nie żałowałem – w najgorszym wypadku wychodziła fajna, lekka przygódka, którą można potem rozwijać w coś więcej.

20. Najbardziej wymagający system, który warto jednak opanować, bo potrafi się odwdzięczyć.

Tutaj może zaskoczenie – trudne do nauczenia się były dla mnie gry o dość prostej mechanice. Fate, albo Świat Apokalipsy – gry łatwe do nauki dla świeżych graczy.
Ale trudne dla starych erpegowców z naleciałościami wielu lat łupania w klasyczny mainstream. A ja takim właśnie graczem jestem. I moi gracze też są.
Bo sądzę, że trudność to nie jest kwestia komplikacji reguł – jeżeli trudność gry polega na konieczności przebijania się przez nadmiernie rozbudowane zasady, to mi się w taką grę nie chce grać. A zatem trudno o niej pisać o tych wszystkich mechanicznych szkaradzieństwach w kategorii gier, które warto opanować (okej, MERPA lubiłem i ogarniałem).

Trudne dla mnie są te gry, które zmuszają całą naszą drużynę do innego podejścia do rozgrywki.
 Znacie to powiedzenie, że starego psa ciężko nauczyć nowych sztuczek? To właśnie ten przypadek.

25. Co czyni fajną postać?

A raczej kto. Bo o gracza chodzi.

Wszystkie inne rzeczy są drugorzędne – widziałem fajnie zagranych bohaterów, którzy dopiero co zostali wylosowani – zlepek statsów bez całej tej fabularnej otoczki. A gracz brał taką postać, fajnie się nią bawił i jeszcze wszystkim przy stole to odpowiadało.
Widziałem również sytuacje odwrotne – postać dopieszczona, uwikłana w fantastyczne zaszłości, a na sesji nie istniejącą – bo albo gracz pasywny, albo między postacią a graczem nie ma chemii.
Zakładając zatem, że najważniejszy jest gracz, to drugi w kolejności czynnik to ta chemia właśnie. Graczowi ma się fajnie tą postacią grać, ma ją poczuć.

Ja nie wymagam rozbudowanych historii, wymyślania maniery zmów, akcentu, modulowania głosu ani innych cudów na kiju. Jeśli gracz ich potrzebuje, to jasne – droga wolna – może wymyślać i ja się postaram coś z tym na sesji zrobić. Ale nie wymagam.
Wystarczy mi, że gracz się dobrze bawi grając swoją postacią – to widać i to w ogromny sposób wpływa na wszystkich uczestników.

26. Które hobby lubi się z RPG?

Zabawna sprawa – większość pewnie pomyśli o bitewniakach, karciankach, czy planszówkach – wielka trójca wymieniana zwykle przy tym temacie jednym tchem. Moim zdaniem nie do końca tak jest – jasne, większość z nas lubi czasem popykać w jakąś planszóweczkę. Ja również. Mam też słabość do dwóch gier figurkowych (no ok., ostatnio do trzech), na karcianki jestem odporny od kiedy policzyłem ile wydałem na Doomtroopera.
Ale czy to sprawia, że takie np. planszówki lubią się z RPG?
Moim zdaniem nie, planszówki lubią się z erpegowcami. A to nie do końca to samo.
Tak naprawdę hobby z wielkiej trójcy są na tyle pokrewne, że zaspokajają zbliżone potrzeby – element gry, element fantastyki, element spotykania się z ziomeczkami.
A potem okazuje się, że starzy erpegowcy grają już tylko w planszówki – bo zaspokajają zbliżone co RPG potrzeby, a nie ma z nimi tyle zachodu.
Bo te hobby są w pewien sposób konkurencyjne – czas jest ograniczony, wiec albo wybiorę sesję, albo zadzwonię po szwagiera, żeby przyszedł ponawalać się figurkami na stole.

Moim zdaniem z RPG najbardziej lubią się rzeczy od niego oddalone. Rzeczy, które pozwalają nam wspaniale spędzić czas, a nie zmniejszają apetytu na erpega. I które możesz oddać czas, którego na RPG i tak byś nie poświęcił. Np. rzępolenie na wieśle, łojenie browarów (albo rudej), gotowanie czy machanie kawałkami ciężkiego żelastwa na siłce.

30. Opisz idealną miejscówkę na sesyję, zakładając że brzęcząca, błyszcząca i kusząca mamona nie gra roli.

Jakiś czas temu widziałem ciekawe ogłoszenia – okazało się, że w moim mieście działa pokój na sesje wynajmowany na godziny. Fajny, z bajerami – były krasnoludzkie kufle, ozdobne karafki, figurki smoków, miecze na ścianach, sterowane oświetlenie, fikuśne świeczniki (jak ktoś woli oświetlać analogowo) kryształy, magiczne kule, czaszki – długo by wymieniać. Doinwestowany lokal, bez dwóch zdań. Nie poruszyła ta oferta ani mnie, ani moich graczy.
Przerost formy.

Idealna miejscówka to taka, gdzie jest wystarczająco czysto dla Ciebie, gdzie odpowiada Ci temperatura, gdzie czujesz się swobodnie i najlepiej jeśli dojazd nie stanowi problemu.
Czyli, najprawdopodobniej, u Ciebie w domu.

31. Najlepsza rada dotycząca wybranej gry, którą kiedykolwiek otrzymałeś.

Don’t be a dick – w Burning Emipres.
Działa zawsze.

I to tyle.
Trzymajcie się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz