czwartek, 22 grudnia 2011

Śmierć na zdziczałej rzece Reik pt. 6

Czołem. 

Choć za oknem deszcz, wiatr, wichura i grad, my niezrażeni zajmujemy się śmiercią. Nie byle jaką śmiercią. To ta osławiona śmierć grasująca na rzece Reik. Przed nami szósty odcinek cyklu, podczas którego będę przypominał co fajniejsze kawałki sesji, zabawiał Was swoimi dykteryjkami i anegdotkami, lecz i tych poważniejszych przemyśleń też nie braknie. Wszelkie uwagi, jak zwykle, pisane będą kursywą. Bo to ładnie wygląda.

Nasz scenariusz zaczynamy gdy u stóp bohaterów stygnie martwa Etelka Herzen – niesławna Magister Dharis. Wokół walają się kawałki jej pomocnika – Ernsta Heidelmanna i bezimiennych zwykłasów. Bohaterowie wiedzą, że kawałek spaczenia, za którym uganiają się od dawna, znajduje się w znanym im już zamku Wittgenstein. Przesłuchiwany Heidelmann rozsypał się i wyznał, że kult bardzo chce tego kamienia. I jak już sekta go zdobędzie, ma dostarczyć go do Nuln, do miejsca zwanego Azylem.
Bohaterowie znali już Wittgendorf, znali czarnych gwardzistów z zamku i mieli wielką ochotę wyczyścić im historię przeglądarki. Nie potrzebowali zachęty specjalnej zachęty. 

Podróż minęła spokojnie. Pomijając to, że pod rękawicą Asaela zaczęło kiełkować kolejne paskudztwo, które okazało się zębatą paszczą wyrosłą po wewnętrznej stronie dłoni. Elf jakoś to zniósł – od dawna wiedział, że mutacja to podróż w jedną stronę. Ponadto śnił – po raz kolejny śnił o rycerzu w czerni, który ofiarował mu siłę i zemstę na paskudnych kultystach Pana Przemian. Asael odmówił – nie miał zamiaru pchać się w szpony jednej z mrocznych potęg, by walczyć z inną. Rycerz powiedział, że nie oczekuje odpowiedzi teraz i czeka tam, gdzie Asael zmierza. Dziwne zachowanie długouchego nie uszło uwadze czujnej Giselle, która podzieliła się swymi obawami z Siegfriedem. W efekcie bohaterowie odbyli męską rozmowę o życiu, śmierci i w ogóle.

Postanowili załatwić sprawę zamku po cichu – bez kręcenia się po mieście, bez pchania się gwardzistom do oczu. Zdecydowali być nieuchwytni jak śmierć (z rzeki Reik rzecz jasna). Dlatego pod osłoną nocy rzucili cumy w cieniu lasu porastającego okolicę. Był to przeklęty las – paskudna okolica, nie ma co (lasy wokół zamku to spaczone miejsce). Bohaterowie bardzo szybko wpadli na zwierzoludzi przemierzających okolicę. Nocne starcie zakończyło się… no powiedzmy, że był remis i na początku drugiej rundy Siegfried wyteleportował Asaela i Kurta na łódź, po czym pospiesznie odbili od brzegu i nie pchali się już po nocy w ten przeklęty las.

To był regularny, uczciwy łomot. Jasne, bohaterowie skosili dwóch zwierzoludzi i zszokowali dwóch kolejnych, ale i tak byli na przegranych pozycjach, powpadały im szoki i rany, a po stronie wroga padły tylko płotki.


Bohaterowie postanowili rozegrać to inaczej – przybili do brzegu nieopodal opuszczonej świątyni Sigmara, gdzie urządzili sobie metę. Gwardziści się tu nie zapuszczali, zwierzoludzie nie znosili atmosfery miejsca, Ghoule zostały wytłuczone przez Asaela. Miejscowi zresztą też nie spędzali tu czasu. Problemem było to, że źli możnowładcy mieli swoich informatorów w wiosce i wieść i przybyciu obcych dotarłaby w końcu do uszu von Wittgensteinów, a ci szybko wysłaliby oddział pacyfikacyjny. Szczęśliwie bohaterom (głównie Kurtowi) udało się ustalić kto sypie – był to medyk Jean Russeaux (sic!), sprytna gadka Siegfrieda i trochę iluzji i medyk został unieszkodliwiony.
Siegfried przybrał postać jednego z gwardzistów i przekonał medyka, że zamek wie o obcych, czeka na rozwój wypadków i wszystko ma pod kontrolą. Medyk ma nie wspominać o sprawie nikomu. Pełna konspira.

Gdy medyk został unieszkodliwiony bohaterowie postanowili zdobyć serca miejscowych. Gdyby byli kultystami zdobyliby je za pomocą zakrzywionych noży ceremonialnych, gdyby byli uwodzicielami ich bronią byłyby słowa i pieśni. Byli jednak realistami – postanowili miejscowych najpierw nakarmić, potem uzbroić, a na koniec poprowadzić. Najpierw sprowadzili żywność, zmagazynowali ją w świątyni i wydawali wybranym wieśniakom, następnie zaczęli budować siatkę wśród miejscowych. Zaczęli od karczmarza, potem wciągali do spisku innych, który zostali uznani za godnych zaufania. W tym samym czasie Asael starał się zdobyć broń. Po odwiedzeniu kilku miejsc i przewaleniu wielu koron elf zdołał zebrać dość prostej broni by uzbroić wieśniaków.
Trzeba przyznać, że bohaterowie wzięli się za scenariusz zupełnie inaczej niż większość ekip. Jako pierwsi postanowili poruszyć masy i na dodatek zaczęli rozsądnie. Scenariusz tego nie zakładał – mieli zatrzymać się we wsi, stracić łódź, dostać lanie od gwardzistów i być może trafić do niewoli. Kupa zabawy ich ominęła. Scenariusz jednak zniósł zmiany bezproblemowo. 

Karczmarz Markus szybko zorientował się, że ostatecznym celem pobytu bohaterów jest pozbycie się von Wittgensteinów. Postanowił skontaktować drużynę z banitami sprzeciwiającymi się zdegenerowanej szlachcie. W nocy zjawił się posłaniec, który zaprowadził herosów do obozu leśnych ludzi. Tam poznali Sigrid – ich przywódcę. Ta przekazała więcej informacji o zamku i obrońcach (blisko 40 gwardzistów). Zgodziła się również współpracować w celu obalenia możnowładców. Tym samym bohaterowie pozyskali dwudziestu doświadczonych wojowników. Nasi gieroje dowiedzieli się też, że być może do zamku da się dotrzeć bez frontalnego szturmu, na którym zyskałyby tylko kruki i wrony dziobiące poległych. Ponoć jest tunel, który prawdopodobnie prowadzi do twierdzy – wiadomo, że niedawno ktoś z zamku uciekł i banici znaleźli go nieprzytomnego u wylotu jednej z jaskiń. Niestety, nieszczęśnik nic nie opowiedział, albowiem umarł nie odzyskując przytomności (to pewnie ta śmierć go dorwała).
Trochę zmieniłem tego Markusa. W oryginalnym ŚnRR bł pogrążony w depresji i pożytku z niego żadnego być nie mogło. Tu założyłem, że jest przybitym człowiekiem, który jednak będzie szukał zemsty na Wittgensteinach, jeśli tylko ktoś da mu szansę.

Na tym zakończyliśmy sesję.

3 komentarze:

  1. Ech, sam bym zagrał w WFRP...
    Czekam na kolejny odcinek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znajduję czas na RPG, ale kosztem bitewniaków, na które poświęcam mniej czasu.
    Ty pewnie masz na odwrót. I w czasie gdy robię jedną bandę Ty malujesz 4 :) Sesje są spoko, ale manie 4 band też nie jest pozbawione uroku :)
    Nigdy nie jest idealnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czas bym znalazł, tylko o graczy trudno ;)

    OdpowiedzUsuń