poniedziałek, 26 września 2011

Savage Wewnętrzny Savage Wróg - słowem wstępu

Siemano.

Zaczynamy kolejną kampanię, początek mamy niezły (już 4 sesje za nami). Gramy w tym samym składzie w którym męczyliśmy ostatnią kampanijkę (Formoza walcząca z ufolami, kiedyś ja też opiszę) - Aghad, Elf i Ogion. Zaczęło się od jakiejś wieczornej nasiadówy, gdzie wspominaliśmy jaki klawy był stary Warhammer. Ba, to właśnie przez to popełniłem konwersję na Savage Worlds (jakoś na starym Warhammerze nie umiałbym grać). No i postanowiliśmy zagrać sobie w Savage Warhammera jak tylko uporamy się z UFO Formozą. 
Początkowo chciałem poprowadzić po prostu Śmierć na Rzece Reik, ale z czasem apetyt rósł więc zdecydowałem nieco rozszerzyć asortyment. Postanowiłem zacząć od Pomylonej Tożsamości, potem przejść do Śmierci na Rzece Reik (Aghad znał Cienie nad Bogenhafen, więc musiałem je pominąć), a scenariusz finałowy postanowiłem upichcić sam.


Czemu tak? 
Pomylona Tożsamość, Cienie nad Bogenhafen i Śmierć na Rzece Reik wprowadzają od groma fajnych wątków, które potem się albo urawają w pizdu, albo kończą w jakiś żenadziarski sposób, zupełnie od czapy. Poszczególne scenariusze kapanii są fajne (poza Szarą Eminencją), ale każdy jest tak naprawdę osobną całością. Sekty wyskakują jak te króliki z kapelusza Copperfielda - Purpurowa Dłoń, Czerwona Korona, Jadeitowe Berło, potem jeszcze ze trzy inne się pojawiają. Wyskakuja z zza krzaka, przyjmują ciosy, tracą kilku członków w głupi sposób i znikają. Po co? Motyw z Pomylonej Tożsamości fajnie stawia drużynę na kursie kolizyjnym z Purpurową Dłonią, po kiego grzyba z tego rezygnować? To fajny wątek, który należy kontynuować. Przy czym tak naprawdę taka kampania, to garnitur szyty na miarę - trzeba dostosować ją do graczy, pozmieniać wątki, część wywalić, część wprowadzić. Sami wiecie. Pewnego lipcowego popołudnia spotkaliśmy się i obgadaliśmy postacie. I tak ustaliliśmy:

Siegfried Schatten (Aghad)
To taki cwaniaczek, który dorastał na ulicach Altdorfu. A że to brutalne i ponure miejsce pełne niebezpiecznych przygód, to pozbawiony autorytetu rodziców Siegfried (wspomniałem, że sierota?) szybko zszedł na drogę występku. Początkowo zwykły złodziejaszek - szeregowiec mafii z czasem stał się najstarszym członkiem gangu (w tym zawodzie nie ma emerytów). Z czasem jednak gang stał się na tyle upierdliwy, że wyznaczono nagrodę na tyle dużą, że ktoś się na nią połasił (a kto taki, to się jeszcze okaże). Schatten był chyba jedynym, któremu udało się uciec. Od tego czasu pod przybranym nazwiskiem tułał się po Reiklandzie, pozostając na marginesie społeczeństwa.
Schatten jest cwaniakiem, oszustem i iluzjonistą.
I generalnie nie ufa kobietom. Mizogin, ale nie bez powodu. 
Historia jest bardziej rozbudowana, ale włazimy już w spoilery. Z czasem będziemy ją odkrywać. 

Asael (Elf) 
Tutaj mgła tajemnicy jest jeszcze gęstsza niż u Schattena. Elf nigdy nie mówi o sobie wiele. Wiadomo, że prowadzi prywatną wojnę z Chaosem. Wiadomo, że szczególnym szacunkiem darzy Morra. Wiadomo, że mówi staroświatowym bez cienia elfiego akcentu. Wiadomo, że prawe przedramie zawsze osłonięte ma pancerną rekawicą, zakończoną szponami. Poza tym niewiele wiadomo. Niektórzy łączą jego pojawienie się w mieście z nagłymi zgonami znaczących obywateli. Zawsze jednak udaje się odnaleźć na miejscu zbrodni dowody świadczące o powiązaniu ofiar z sektą Chaosu.
Tutaj też można powiedzieć więcej, ale bez spoilerowania. 

Kurt von Grünwald (Ogion)
W żyłach Kurta płynie błękitna krew averlandzkiej arystokracji. Rodzina von Grünwaldów to jeden ze starych rodów prowincji, wywodzacych swój rodowód aż z czasów Sigmara. Kurt, choć obiecujący, nie wygrał losu na loterii - jako najmłodszy z braci nie mógł liczyć na decydujący wpływ na sprawy rodziny. Jasne - dostatek jest miły, a i pewnie jakiś korzystny mariaż w końcu by mu się trafił, ale na zawsze miał pozostać w cieniu braci. Kurt nigdy na to nie narzekał - służył rodzinie mieczem i piórem (odebrał staranne wykształcenie) i nie cierpiał na przerost ambicji, chciał zrobić karierę w wojsku, sprawy rodu pozostawiając w cudzych rękach. W zasadzie jedyną jego ekstrawagancją była gorąca wiara w Ulryka - co budziło nieco zaskoczenia w sigmaryckiej rodzinie, ale w końcu to nic strasznego.
Kurt lubował się w polowaniach i podczas jednej z wypraw odkrył ukryty w lesie starożytny krąg. Zupełnie przypadkowo stał sie świadkiem odbywającego się tam rytuału kultystów. Jednym z uczestników był hrabia Angbaiten (ojciec Kurta). Młody von Grünwald wpadł na miejsce akcji i ubił kogo się dało. Niestety, jeden z doradców prysnął z miejsca akcji. Kurt wiedział, że zostanie oskarżony o ojcobójstwo, zabrał więc ojcu rodzinny buzdygan (na statach długiego miecza) i ruszył w świat. 
Tu bez spoilerów - Ogion od początku uczciwie przedstawił swoją historię.

Okej, miałem więc trzech fajnych bohaterów. Takich klasyków Warhammera - wiecie - kolesie, którzy spalili za sobą mosty i nie mają dokąd wracać. Brak im tez jakiegoś celu w życiu, jedynie płyną niesieni jego nurtem. Okej, Asael zdaje się mieć cel, ale zabijanie kultystów to nie coś, co się robi na starość. Prawda?
Osadzenie takich bohaterów w kampanii jest proste. Dwóch z bohaterów miało już kosę z Chaosem. Obgadaliśmy to i postanowiliśmy, że Asael gnębi właśnie członków kultu Purpurowej Dłoni, o którym zresztą całkiem sporo wie. Kurt był idealnym kandydatem na zostanie sobowtórem Kastora Leiberunga z Pomylonej Tożsamości. Najciężej było osadzić w tym wszystkim Siegfrieda, ale wygodne było to, że dobrze zna Reikland, więc na razie postanowiłem osadzić go w roli kolesia "który niejednego tu zna". Oczywiście to nie koniec, każdy z bohaterów jeszcze nieraz spotka się ze swą przeszłością (w momencie w którym pisze te słowa przeszłosci już się zamanifestowały).
Postanowiłem zrezygnować zupełnie z kultów pobocznych i wszystko sprowadzić do Purpurowej Dłoni. Tym samym Etelka Herzen dokonała transferu do Purpurowej Dłoni właśnie (w oryginale należała do Czerwonej Korony )

Kampania zapowiadała się nieźle - wszyscy nakręciliśmy sie na powrót do korzeni. 
Ogólnie to całkiem niezły rok na RPGi. Najpierw Rzym, potem Formoza, teraz Warhammer, wpadła jeszcze całkiem fajna sesja u Fena (który pewnie grałby z nami, gdyby nie to że prowadziłem mu już  Śmierć na Rzece Reik, a to najważniejszy element tej kampanii). Ja wiem, że są ludzie którzy grają 100 sesji rocznie na Skype, ale dla mnie 20 sesji na żywca będzie już niezłym osiągnięciem. I wiele wskazuje na to, że da się taki wynik osiągnąć (jak na razie w tym roku wpadło ich 13, a teraz gramy średnio raz na tydzień - dwa).  

Pozdro
Draś.

5 komentarzy:

  1. A to ciekawe, co piszesz, bo mnie się akurat "Szara eminencja" zawsze wydawała najlepszym (choć trudnym) scenariuszem z tej kampanii. Nie ukrywam jednak, że nie miałem okazji zweryfikować tego w praktyce, bo poprowadziłem jedynie do "Cieni" a grać wcale nie grałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak chcesz, to skrobnę kiedyś notkę dlaczego to nienajlepszy scenariusz (choć z zewnątrz całkiem zachęcający) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na dzienniki kampanii i oczywiście szczególy kampanii o UFO.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawaj Drachu nie oszczędzaj klawiatury ;D Czekam na dalsze wpisy

    ~ELF

    OdpowiedzUsuń